niedziela, 7 maja 2017

W pogoni za (L)iderem


Mecz  Portowców z Legią był meczem, w którym Mistrz Polski miał się przełamać.  Legia zmotywowana , aby odrobić straty do lidera, a Pogoń żeby udowodnić nie przypadkowy udział w pierwszej ósemce na wiosnę.

Pierwsze minuty to jak zwykle doskoczenie do bramki Malarza jak bokserów do Andrzeja Gołoty. Na szczęście ataki były nieporadne i mało precyzyjne więc nie przyniosły efektu bramki, którą tak pragnęła drużyna Pogoni zdobyć. Legia też co jakichś czas próbowała ataków.  Były one nawet obiecujące (jak np. Vadisa Odidja-Ofoe z 12. minuty), ale nie były zakończone sukcesem.

Druga połowa to ostry atak Legii od pierwszych minut i bramka Dominika Nagy na 1:0. Po podaniu Vadisa Dominik ładnie przymierzył z lewej nogi i nie mogło być inaczej jak prowadzenie w meczu z Portowcami. Około 10 minut później mógł Miroslav Radovic podwyższyć na 2:0 z rzutu karnego, ale … wykonał go jakby grał koszykówkę ! Kuriozalną sytuację arbiter Marciniak zinterpretował na żółtą kartkę, gol z karnego nie został uznany a piłką od bramki grę wznowiła Pogoń. W 69. minucie kapitan Pogoni Jarosław Fojut fauluje przed własnym polem bramowym Radovicia za co zostaje wykluczony z gry otrzymując czerwoną kartkę. Do wykonania rzutu wolnego na bramkę Słowika podchodzi Thibault Moulin, który najpierw trafia w mur a potem dobija nie dając szans na obronę swojego strzału.   Jest 2 : 0 i Legia powoli przejmuje kontrolę nad meczem. Rezultat już się nie zmienia do ostatniej z doliczonych minut przez głównego arbitra spotkania.

Kibiców Legii oficjalnie brak z uwagi na absurdalną karę za oprawę z udziałem pirotechniki przed meczem z Wisłą Kraków u siebie. Na pewno byli ci , którzy nadal utrzymują relacje przyjacielskie z Portowcami, ale jak to zwykle w takich przypadkach bywa, powoli i ta zgoda w świecie kibicowskim przeszła do historii. Plusem jest to , ze nikt nikomu nie ubliżał jak to miało miejsce jesienią z sektorów pikników, ale mam nadzieję, że przez szacunek do tych lat razem spędzonych na kibicowskim szlaku nikt nie zacznie stosować pseudoreguł rodem z grodu Kraka mając obydwie ekipy z krańców Błoń Krakowskich. Za tydzień mecz z ekipą zwaną Słoniami alias Dzieci Kukurydzy - Termalica Bruk- Bet Nieciecza. Nie ma co lekceważyć rywala, bo jakby nie patrzeć to klub potentata kostki brukowej najwięcej potrafił urwać punktów Legii w ostatnich sezonach, które są teraz na wagę złota Mistrza Polski.


poniedziałek, 1 maja 2017

Obrońca porządku na bulwarach wiślanych

       Paweł Bosky to dla warszawskich smakoszów napojów wyskokowych nad Wisłą wróg publiczny numer jeden. Jak niektórzy mówi lub piszą , człowiek z misją. Sam o sobie mówi, że walczy z piciem alkoholu nad brzegiem Wisły z powodu śmieci, które zostawiają biesiadnicy. Pan Bosky wskazuje również na szereg uchybień w związku z nieprzestrzeganiem ciszy nocnej oraz nielegalnego wynajmu powierzchni dla prowadzenia działalności gospodarczej i nie tylko w okolicach Powiśla. Wspomniany bohater Internetu twierdzi, że działa w obronie mieszkańców Powiśla, którzy są terroryzowani przez ciągłe imprezy nad brzegiem rzeki w porze nocnej a miasto ponosi koszty niepotrzebnego wywozu śmieci z tego obszaru. Cóż, mówi się , że racja leży po środku, ale kto raz przeszedł się nad brzegiem Wisły w Warszawie i popatrzył jak wygląda to przyzna jeżeli nie na głos to w głębi serca, ale wygląda to słabo. Nie mam zamiaru bronić Pawła Boskyego, ale zostawianie co weekend hałd śmieci i opakowań po alkoholu wszelakim wraz z wszędobylskim szkłem, które może stwarzać realne zagrożenie jest argumentem, że niestety pewne granice zostały przekroczone co później powoduje, że pojawiają się tacy desperaci. Definicja prawna nie określa w ścisły sposób czy jest to przestępstwo, dlatego część z  interwencji policyjnych jest skończona tylko na wylegitymowaniu i spisaniu. Fajnie byłoby przejść się nad Wisłę, niekoniecznie żeby wypić tam piwo lub wino, ale żeby zwyczajnie pocieszyć się pięknem tej strony Syreniego Grodu, które dla wielu mieszczuchów jest świetną oazą spokoju i azylem od wielkomiejskiego zgiełku, szczególnie teraz jak robi się powoli coraz cieplej.
Poniżej filmy z YouTube - pierwszy to link vlogera Yellowbox a drugi to krótka rozmowa ze wspomnianym Pawłem Bosky'm. Czasami zanim się rzuci jakichś pełen jadu komentarz warto zapoznać się ze stanowiskiem drugiej strony, mimo że nie do końca z nią sympatyzujemy.

KLIKNIJ W LINK ABY OBEJRZEĆ "Spotykanie widzów na ulicy ft. Paweł Bosky "


Potknięcie w drodze po tytuł

     Mecze Legii z Wisłą Kraków były zawsze tymi, które przyciągają publikę bez względu na miejsce w tabeli i datę w kalendarzu. Stadion jak na weekend majowy był przyzwoicie zapełniony jak na 22239 wodzów. Kibice z Krakowa przybyli na mecz w ponad 400 osób spóźniając się lekko na spotkanie oflagowując się całkiem nieźle bo 6 flagami tym flagą Widzewa z Bałut, którzy zostali jak zwykle "serdecznie" przywitani na trybunach stadionu przy Łazienkowskiej 3. Sektor gości nie powalał. Podobnie jak widowisko w niedzielne popołudnie.


Mecz rozpoczął się od jubileuszu 250. meczu Miroslava Radovicia w ekstraklasie w barwach Legii. Szkoda , że tego dnia ani klub , ani kibice nie pamiętali o śmierci byłego skauta oraz dyrektora sportowego Janusza Olędzkiego. Żyleta tego dnia przygotowała flagowisko imponującej ilości flag w asyście odpalonej pirotechniki, co opóźniło pierwszy gwizdek sędziego Stefańskiego, o którym pamiętał dzisiaj stadion w czasie meczu.

Pierwsza połowa to nieporadność obydwu zespołów. Tyle ile Legia i Wisła tracili piłek było raczej sparingiem, a nie meczem piłkarskim w najwyższej klasie rozgrywkowej . Wisła grała na prawdę słabo, ale to co grała Legia, jako obrońca tytułu, wołało o pomstę do nieba. Szkoda było pierwszych 45. minut , gdzie wiślacy praktycznie leżeli na murawie a sędzia odczytywał to jako zagrania niezgodne z przepisami.
Drugie 45 minut też nic nie przyniosło szczególnego oprócz upragnionych bramek. Pierwszą strzelili przyjezdni bo bardzo wątpliwym karnym spowodowanym kontrowersyjną decyzją rzekomego faulu. Egzekutor podszedł do piłki bardzo pewnie i było 1:0 . Legia zaczęła wreszcie walkę na boisku , żeby odrobić straty. Mimo zmian na boisku to problem niecelności jest na prawdę rażący, że zaczyna być chyba wyzwaniem dla tego zespołu nawet przyszły mecz u siebie z Termalicą. O tym, że w Legii zaczyna być problem z przodu z wykończeniem akcji wie chyba każdy kto śledzi ten zespół. Dlatego też zarząd póki co udaje, że nie ma problemu, a gole strzelają obrońcy. Tak też było i w tym meczu. Celne podanie na głowę Jędrzejczyka, który nie ma szczęścia w swojej strefie boiska , zakończyło się upragnioną bramką wyrównującą. Realizatorzy długo nie chcieli zmienić wyniku rywalizacji na 1:1. Po bramce gra zaczęła nabierać rumieńców, ale skuteczności znowu zabrakło. Szkoda. Punkty w tej fazie rozgrywek są niezwykle cenne a czołówka tabeli powoli odjeżdża w stronę upragnionego tytułu. Prawdopodobnie wyjazd do Białegostoku będzie najtrudniejszym meczem.
Jaga może przebudzić się u siebie z Legią a Komisja Ligi nie pozwoli na zorganizowaną grupę kibiców ze Sto(L)icy mając w głowie pamiętne "odwiedziny" w Białymstoku w 2013. a rok później w sektorze gości.
Jacek Magiera zapewnia , że nie można w tej chwili przesądzać o końcowej rywalizacji, ale jeżeli tytułu mistrza nie będzie w tym roku w Warszawie to może i jego posada być również zagrożona bo nowy właściciel chce widzieć wyniki, a nie tylko zapewnienia i obietnice.