Ciężko się pisze o meczu domowym , na
którym się nie było a miało się jedynie możliwość obejrzenia na ekranie smart
fonu z kolegą w autokarze podczas powrotu do domu. Tak też się ogląda mecze J. Co do samego meczu
był on w ogóle inny w odróżnieniu od meczów z tego sezonu. Zarówno sportowo jak
i kibicowsko było specyficznie.
Mecz z Zagłębiem Lubin był
pierwszym spotkaniem w ekstraklasie po pamiętnej klapie z Sheriffem Tiraspol.
Piłkarze próbowali zmazać z siebie znamię hańby , które od początku sezonu
2017/2018 coraz bardziej jest im garbem a jak widzimy włodarze klubu niewiele w
tej sprawie robią. Pierwsza połowa przebiegła w dość sennej atmosferze i nie
mam na myśli tego co się działo na trybunach bo to osobna kwestia. Po prostu
zarówno Legia jak i Zagłębie niewiele robili , aby ten niekorzystny rezultat
zmienić . Festiwal nieskuteczności i kiepskich zagrań wręcz odpychał człowieka
od oglądania tego widowiska. Legia niestety ma znowu problem ze środkiem
pola. Brak Guilherme w tej formacji po
odniesionej kontuzji tylko powiększa skalę problemu. Szkoda, że tak się dzieje
bo ile razy Kucharczyk jest skazany na przerzucenie z jednego skrzydła
piłki na … drugie skrzydło. Pierwsza
połowa to marazm, który słusznie został skwitowany prze trybuny dosadnym językiem
okrzyków i transów. W drugiej połowie spotkania praca tzw. przodu trochę się
poprawiła. W 57. minucie Sadiku skierował w sowim stylu piłkę i Legia objęła
prowadzenie w meczu. Gra trochę nabrała rumieńców bo złość trybun tego dnia
przekuła się na złość sportową zawodników. Szkoda, że tak nie było mecz
wcześniej … To już historia a liga dalej pozostaje do rozegrania. 6 minut
później do głosu doszedł Sebastian Szymański , które co by nie mówić daje
nadzieje , że może coś w tym sezonie wreszcie się zdarzy dobrego dla zespołu
Legii mimo, że też ma sporo krytykantów wśród kibiców. Pod koniec spotkania
Legia mimo prowadzenia doznała znowu dwóch nie przyjemnych sytuacji. W 78. minucie
Arkadiusz Malarz doznał kontuzji przy wybijaniu piłki. W jego miejsce wszedł
Cierzniak. W doliczonym czasie gry Zagłębie wywalczyło dla siebie rzut karny a
arbiter spotkania skorzystał z systemu VAR, aby upewnić się, że faktycznie była
ręka u Brozia. Co prawda doliczonych w sumie było 7 minut, ale wynik pozostał
niezmienny 2:1 dla Legii. Niestety, na przestrzeni kilku dni Michał Pazdan
znowu nie popisał się i zszedł z placu gry z czerwoną kartką.
Co do dopingu to goście
przyjechali jak zwykle na ten stadion w około 200 osób z niezłym jak na taką
liczbę oflagowaniem. Tego dnia stadion wypełniony był na niecałe 15000 widzów.
Niestety, w odpowiedzi na niepowodzenie w europejskich pucharach Legia nie
mogła liczyć na doping a jedynie na transparenty i uszczypliwe okrzyki pod
adresem swoich piłkarzy. Trochę to przypominało te mniej ciekawe czasy
ostatniej dekady przy Łazienkowskiej 3. Brak dopingu i oflagowania
ograniczonego do słynnej flagi LEGIA TO MY oraz transparentów skierowanych do
klubu i piłkarzy. Mimo wygranej w stylu pozostawiającym wiele do życzenia tego
dnia piłkarze nie mogli świętować zwycięstwa ze swoimi fanami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz